Dzisiaj rozpoczyna się proces ludzi oskarżonych o rozgrabienie i doprowadzenie do upadku Przedsiębiorstwa Produkcji Sadowniczej "Grudynia". Według prokuratury firma straciła przez nich około 12 mln złotych.
O skandalu w Grudyni pierwsza pisała "NTO". Dopiero po naszych artykułach sprawą zainteresowały się ogólnopolskie gazety, a potem Centralne Biuro Śledcze i prokuratura. W efekcie dzisiaj na ławie oskarżonych opolskiego sądu zasiądzie siedem osób: śląski biznesmen Andrzej B., znany kardiolog z Zabrza profesor Stanisław P., Renata Z. (główna księgowa PPS "Grudynia"), Jan W. (dyrektor w PPS "Grudynia"), Józef B. (brat Andrzeja B.), Ryszard K. (figurant z Rzeszowa mający pomagać wyprowadzić majątek z "Grudyni") oraz Sławomir I. (mieszkaniec Przemyśla mający pomagać ukryć przed komornikiem majątek "Grudyni"). Do kompletu brakuje Bartosza Buczka (syna Andrzeja B.) oraz byłego prezesa "Grudyni" - Roberta Piroga, którzy od dawna są poszukiwani listami gończymi.
Proces początkowo miał się toczyć przed sądem w Kędzierzynie-Koźlu, ale ze względu na złożoność sprawy i jej wagę (w tym ze względu na występujące w niej osoby, czyli głównie profesora P.) proces ruszy w czwartek przed Sądem Okręgowym w Opolu. Profesora bronić będzie aż trzech adwokatów, w tym Leszek Piotrowski - były wiceminister sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka.
Oskarżonym prokuratura zarzuca działanie na szkodę spółki, wyprzedawanie majątku zajętego przez komornika oraz przenoszenie majątku na założone specjalnie w tym celu podmioty gospodarcze - "REM-BUD", reprezentowane przez Ryszarda K., i "Gospodarstwo Rolne Bartosz Buczek". Skarb Państwa został okradziony w wyniku tych działań na co najmniej 4 miliony złotych.
W akcie oskarżenia, który wraz z uzasadnieniem liczy 40 stron, można przeczytać, że najważniejszą rolę w wyprowadzaniu majątku z Grudyni odgrywali zwłaszcza Stanisław P. i Andrzej B. Na przykład, bez zgody profesora P., który w walnym zgromadzeniu akcjonariuszy miał bezwzględną większość, nie byłoby możliwe - jak to określa oskarżyciel - przegłosowywanie absurdalnych z gospodarczego punktu widzenia decyzji.
Ponadto zarzuty dotyczące pomocnictwa w ukryciu majątku firmy przed komornikiem przedstawiono bratu Andrzeja B. - Józefowi B. (ukrycie wyposażenia sokowni o wartości co najmniej 500 tysięcy złotych), Ryszardowi K. (ukrycie majątku o wartości co najmniej 4 milionów złotych), Sławomirowi I. (ukrycie majątku o wartości co najmniej 85 tysięcy złotych).
Renata Z. i Jan W. są również, zdaniem prokuratury, odpowiedzialni za działania na szkodę firmy, ale w śledztwie okazało się, że działali pod przymusem psychicznym, a nawet fizycznym (grożono im bronią, pistolet hukowy i amunicję do niego znaleziono podczas najazdu na Grudynię w pomieszczeniach mieszkalnych młodego B.).
Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego zdołała jedynie odnaleźć i przekazać syndykowi skradzione i ukryte przez Józefa B. wyposażenie sokowni. Reszty skradzionego majątku ani około 8 milionów złotych z tytułu opłat dzierżawnych i różnych podatków prawdopodobnie nigdy nie uda się odzyskać.
W rozpoczynającym się dzisiaj procesie jako oskarżyciel posiłkowy występuje syndyk masy upadłości "Grudyni" Wiesław Henzler oraz Agencja Własności Rolnej, która na interesach z rodziną B. i profesorem P. straciła (a więc stracił Skarb Państwa) około 12 milionów złotych (bez odsetek). Na poczet przyszłych kar prokuratura zabezpieczyła w Krakowie należący do Andrzeja B. majątek wartości 7 milionów złotych.
Andrzej B. uważa, że syndyk działał bezprawnie, odbierając mu w 2001 roku majątek firmy, i... wytoczył Wiesławowi Henzlerowi proces.
- Jestem spokojny o jego finał - stwierdza syndyk. - Wszystkie moje działania były zgodne z prawem i miały na celu zaspokojenie jak największej liczby wierzycieli. Mimo że kwitnąca niegdyś firma de facto przestała istnieć, to uważam za swój sukces, że udało się utrzymać na jej zgliszczach kilka innych firm, które obecnie prowadzą tam z powodzeniem działalność gospodarczą, dając zatrudnienie choć części dawnych pracowników.
W rozmowie z dziennikarzami "NTO" Robert Piróg przedstawiał się jako ekonomista, który wyciągnie Grudynię z kłopotów. Teraz jest poszukiwany listem gończym.
Źródło: Nowa Trybuna Opolska
(fot. Fot. archiwum / Michał Wandrasz)