Edytuj stronę

Mecenasi z Katowic nie dojechali

Wczoraj w asyście policji i ochroniarzy syndyk zaczął przejmować maszyny od dzierżawcy majątku PPS "Grudynia". Obaj zawarli pisemną ugodę.


Przed godziną dziesiątą pod biurowcem upadłego przedsiębiorstwa pojawili się pracownicy agencji ochrony oraz dwa radiowozy policji. Po paru minutach przyjechał także syndyk masy upadłościowej.

- Czy ktoś wie, co to za kukurydza jest wywożona właśnie z pola? - zapytał syndyk Wiesław Henzler, wysiadając z auta. - Proszę dogonić ciężarówkę, wyjaśnić sprawę i ewentualnie zawrócić ten transport.
W pogoń za odjeżdżającą ciężarówką ruszył radiowóz z przedstawicielem syndyka i dwoma policjantami. Okazało się jednak, że kukurydzę koszą i wywożą pracownicy firmy, która ją zasiała i miała prawo ją zebrać.
- Trzeba to wszystko sprawdzić, bo od samego rana zaczął się tutaj duży ruch i wywożone były różne rzeczy - tłumaczy syndyk. - Wcześniej zdarzały się już przypadki, że na polecenie Buczka były koszone i wywożone plony przejęte na kogoś innego. Moje działania mają więc na celu nie tylko zabezpieczenie majątku "Grudyni", ale także osób, które mają na tych polach swoje zasiewy.


Wczoraj w biurach firmy pojawił się także Bartosz Buczek. Był oburzony działaniem syndyka, twierdząc, że działa on na jego szkodę oraz nie ma prawa zajmować maszyn i urządzeń. Bezustannie dzwonił do katowickich prawników rodziny Buczków i konsultował z nimi swoje dalsze działania.
- Od tygodnia zapraszam pana mecenasa Kamińskiego z Katowic do Grudyni i teraz też ponowiłem zaproszenie, ale go nie przyjął - mówi Henzler. - Moje działania mają na celu zabezpieczenie majątku i niedopuszczenie do jego całkowitej grabieży. Z moich informacji wynika, że kukurydza jest przez Buczka sprzedawana po najniższych możliwych cenach, byle szybko.


Syndyk sprzedał dwa kombajny należące do PPS "Grudynia" i dzięki tym pieniądzom może dalej działać. Gdyby nie miał żadnego dochodu, musiałby złożyć wniosek o umorzenie postępowania i wówczas cała procedura zaczęłaby się od nowa, a Bartosz Buczek mógłby dalej działać w Grudyni.
W czasie gdy spod biurowca wyjeżdżały kombajny kupione przez przedsiębiorcę z Wielkopolski, syndyk dał Buczkowi pół godziny na dobrowolne oddanie reszty maszyn. Po upływie tego czasu i kolejnych telefonicznych konsultacjach dzierżawcy ze swoim adwokatem, Buczek zawarł z syndykiem pisemną umowę.


Źródło: Nowa Trybuna Opolska

Michał Wandrasz

Ostanie newsy

Kategorie

Dołącz do nas na: